Muszę przyznać, że na najnowszą powieść Szostaka czekałam z ogromną niecierpliwością. Uczyniłam nawet z tego czekania swoisty rytuał, zamawiając książkę w przedsprzedaży w wydawnictwie i odliczając dni: najpierw do premiery, a potem do wizyty listonosza z upragnioną przesyłką. Jednak czekałam także z niepokojem, pozostając wciąż pod ogromnym wrażeniem przeczytanych nie tak dawno „Chochołów”. Niepokojem o to, czy Szostak dorówna Szostakowi.
Nie jest „Dumanowski” ani lepszy, ani gorszy od „Chochołów”. Jest za to w cudowny sposób od nich odmienny. Szostak zaprasza czytelnika znowu do ukochanego Krakowa (bo że jest ukochany, chyba nikt, kto czytał „Chochoły”, nie ma wątpliwości). I to Krakowa zachwycającego, zupełnie nierzeczywistego i nieoczywistego. Gdyby taki właśnie był naprawdę – taki, jakim jest w oczach Szostaka – byłby bodaj najpiękniejszym miastem świata. Ale już rytm powieści jest zupełnie inny. W „Chochołach” historia rozlewała się leniwie po zaułkach Starego Miasta, w „Dumanowskim” pulsuje w równym rytmie końskich kopyt na brukowanych ulicach.
(...)
Całość dostępna na stronie Reflektora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz