Bernadeta Prandzioch | Dziennik

środa, 26 grudnia 2012

Samotność


Po raz pierwszy myślę, że być może tajemnica i sens Bożego Narodzenia zawiera się w samotności.

Bóg, będąc Jedynym, zawsze jest Samotnością, mimo że wypełnia wszystko i wszystko zawiera się w nim. Ale w chwili swojego narodzenia, w mroku Nocy Betlejemskiej, doświadcza innej samotności, samotności ludzkiego doświadczenia, zderzonej z boskością.

Być może jest to także naszym udziałem, zasnutym jedynie mgłą zapomnienia, może przychodzimy na świat w stanie boskiej wszechwiedzy i nieskażonej jasności, która gaśnie w konfrontacji z doświadczeniem osamotnienia, chłodu, pustki.

Wszystko, co najważniejsze w naszym życiu – od niedostępnej naszej pamięci chwili narodzenia po antycypowany, ale nigdy nikomu nie opowiedziany moment śmierci – jest do pewnego stopnia nieprzetłumaczalne, wymyka się językowi, próbom nazwania, jest naszym indywidualnym, a więc z konieczności samotnym doświadczeniem. Wspólnota nie istnieje, zderzamy się samotnościami, próbując je nawzajem przeniknąć, choć to niemożliwe, takie zlanie w jedno.

Wspólnota zgromadzonych w stajence Tamtej Nocy także jest wspólnotą samotności. Bo czy możliwe jest zrozumienie, czego doświadczała wówczas Maryja? A Józef? Pasterze? Radość i zachwyt, które im przypisujemy automatycznie, to zaledwie skorupka, pod którą buzować musiały zupełnie inne doświadczenia, emocje, myśli, przeżycia.

Co czuła Maryja, pochylona nad płaczącym niemowlęciem, nad swoim pierworodnym Synem, którego urodziła pośród chłodu i ubóstwa, z dala od domu, pod nieobecność innych kobiet, w towarzystwie męża, który obdarzył ją bezgranicznym zaufaniem? Jakiego ogromu bezradności i siły doświadczała jednocześnie w tamtej chwili? I nie było nikogo, komu mogłaby to opowiedzieć. Kto zresztą zrozumiałby tę opowieść, skoro nie rozumiemy jej my, znający dalszy ciąg…?

A Józef? Czy uważał się za szaleńca? Czy pokochał z miejsca Dziecko, którego ojcem nie był, a które zostało jedynie powierzone jego opiece? Czy pojawiła się jakakolwiek rysa na zaufaniu wobec Maryi? Czy patrząc na przemarzniętą, pozbawioną przyzwoitego schronienia rodzinę, czuł, że zawiódł jako mężczyzna, mąż, ojciec? On również milczał, bo cóż mógłby powiedzieć? I komu?

Co przywiodło do stajenki ubogich pasterzy, prostych ludzi? Coś przecież pozwoliło im uwierzyć w anielskie obwieszczenie. Czy to samotność kierowała ich krokami? Czego szukali? Nadziei…? Ukojenia…? Wiary, że nareszcie ktoś obdarzy ich uwagą i zrozumieniem…? Ich – zapomnianych, strudzonych pracą, których rzeczywistość ograniczała się do monotonii pastwiska…

Czy ta sama samotność kazała przemierzyć niezliczone kilometry tajemniczym Mędrcom ze Wschodu…? Gwiazda, która ich prowadziła, świeciła tak jasno, bo składała się z dręczących pytań, niepokoju serca, nieustannych poszukiwań, pełnych zniechęcenia, słabości, niegasnących wątpliwości… To ona przywiodła ich do Jezusa, u Niego szukali Odpowiedzi, szukali Jasności, szukali Prawdy… I jeśli znaleźli – to jedynie w samotności, w milczeniu.

Nic się nie zmieniło. Noc Bożego Narodzenia jest nocą samotności. Spojrzenie na wypełniony Tajemnicą żłóbek, owe „oczu oczarowanie” jak pisze Tischner, jest spojrzeniem samotnych, zbłąkanych oczu… Coś mogą dostrzec, coś wyzwolić, obudzić w środku jakieś przeżycie, jakieś mętne przeczucie wieczności, a może wprost przeciwnie – ludzkiej słabości i małości… Ale to doświadczenie nie posiada narracji, nikomu nie zostanie opowiedziane, nie ma takich słów, które by na to pozwoliły. Prawdziwe sacrum jest nieodmiennie milczeniem, bo wykracza poza opisaną rzeczywistość. Pozostanie zatem samotnym doświadczeniem patrzącego.

To przed tą samotnością uciekamy w objęcia bliskich, w bezpieczne schronienie wspólnoty stołu, w zalewający ciszę gwar rozmów, śpiewu, brzękanie sztućców, w niekończącą się litanię życzeń i opowieści o rodzinnym klimacie trzaskającym wesoło jak ogień w kominku…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz