Bernadeta Prandzioch | Dziennik

niedziela, 9 grudnia 2012

Między Lublinem a Śląskiem

Lublin.

Odnoszę wrażenie, że to skądinąd piękne miasto, sili się niepotrzebnie na bycie wielkim miastem, podczas gdy jest tak naprawdę mocno prowincjonalne. I nie jest to wcale zarzut: znacznie bardziej podoba mi się ta część Lublina, która nie usiłuje być drugą Warszawą. Prowincjonalność Lublina bliska jest tej praskiej, na wskroś przecież europejskiej. Kręte, wspinające się stromo uliczki, skrywają lokalną przeszłość, przy czym lokalność ta oznacza sprawy kamienicy, ulicy, a już najdalej - dzielnicy.

W dodatku żydowski charakter Lublina okrywa ową prowincjonalność półprzejrzystą woalką tajemniczości i nostalgii. Puste okna opuszczonych domów przypominają o jakimś innym, przeszłym, paradoksalnie bardziej może zgiełkliwym życiu.

I pośród tego wszystkiego moje wystąpienie o śląskości, o tożsamości śląskiej, która tam, w Lublinie, nawet mnie wydała się naraz egzotyczna. A jednak ważna, wciąż ważna, choć po raz kolejny zwątpiłam w sens ubierania tego w słowa. I nie wiem, czy to, co próbowałam powiedzieć, do kogokolwiek trafiło, czy udało się słowom choć trochę rozszerzyć perspektywę patrzenia.

Ale ostatecznie myślę, że choćby dla tej jednej Pani, która podeszła do mnie po spotkaniu, żeby powiedzieć mi, że wyjechała do Lublina na studia trzydzieści lat temu i że było jej "bardzo miło posłuchać jak ktoś tutaj, w Lublinie, mówi o Śląsku", dla niej było warto tam pojechać. I jeszcze dla siebie, też. Żeby popatrzeć na wszystko z innej perspektywy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz