Bernadeta Prandzioch | Dziennik

piątek, 23 grudnia 2011

Słowami innych: preludium II, Wit Szostak.

– Weź zostaw, jutro się wszystko zrobi.
Jutro? Przez chwilę zawisłem nad ciemnym, politurowanym blatem. Jutro. W jednym błysku lapidarne zdanie mojego kuzyna odsłoniło mi cały swój głęboki sens.
Był 23 grudnia, jeden dzień musiał gdzieś umknąć moim rachubom, a więc to nie był wieczór wigilijny, a ja stałem, głupio wystrojony, bezsensownie i samotnie mocując się ze stołami wobec obojętności moich krewnych. Był 23 grudnia, a więc nie zawiodłem mojej Matki i wykąpałem Ojca we właściwym czasie, nie złamałem postu, nie straciłem jeszcze szansy na całoroczną odmianę losu. Grzech mimowolny nie był nawet grzechem, nieświadome zaniedbanie było tylko pozorem zaniedbania. Cała moja grzeszność uwarunkowana Wigilią była złudzeniem grzeszności. Byłem czysty. Był 23 grudnia, więc z podniesionym czołem poszedłem do spiżarki, ukroiłem sobie gruby plaster gotowanej, ciepłej jeszcze szynki, i maczając w sosie tatarskim, zjadłem, nagradzając się za odzyskaną nieoczekiwanie niewinność.
Dostałem od losu jeden dzień, całą dobę wartą zagospodarowania. Takie okazje nie trafiają się często, czas rzadko bywa tak szczodry. Obdarowany nową szansą postanowiłem łapczywie rzucić się na wykradzione przemijaniu chwile.
[Wit Szostak, "Chochoły"]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz