Bernadeta Prandzioch | Dziennik

środa, 6 listopada 2019

Skrawki historii


Ostatnio, przeglądając archiwalne czasopisma z międzywojnia i przygotowując się do spaceru po Załężu, natrafiłam na z pozoru nieistotną notkę. W latach dwudziestych i trzydziestych gazety prześcigały się w krwawych opisach zbrodni, a niektóre nagłówki z powodzeniem mogłyby konkurować z tymi z Faktu. A tutaj... napad zaledwie, obrabowanie z górniczej tygodniówki. Dramatyzmu mógł co najwyżej przydawać fakt, iż rzecz zdarzyła się tuż przed Wielkanocą, a utrata trzech tygodniówek (ojca i dwóch synów) musiała robić różnicę dla domowego budżetu. Ale w tym wszystkim zupełnie nie o to chodzi...

Niezbyt obszerna notka prasowa z "Katolika Codziennego" wywołała ogromne poruszenie, ponieważ dotyczyła prapradziadka Adriana. A przynajmniej tak podejrzewaliśmy. Natychmiast rozpoczęło się porównywanie faktów, poszukiwanie punktów odniesienia... Czy to TEN Hieronim Lis? Ostatecznie przyjęliśmy, że tak. Zgadza się imię i nazwisko (a Hieronim do Kochłowic przybył z Chudowa, nie było więc w okolicy innych Lisów), miejsce zamieszkania (Kochłowice), zawód (górnik), trasa, którą się poruszał (z Nowego Bytomia do Kochłowic; w rodzinie jedną z niewielu rzeczy, które o nim pamiętano było właśnie to, że do pracy na grubie chodził zawsze piechotą, mimo że miał do pokonania 8km w jedną stronę), a także fakt, iż dwaj z jego synów byli w 1929r. już dawno pełnoletni, mogli więc pracować z ojcem na grubie (chociaż tego akurat nikt nie potrafił zweryfikować). 

Ale właściwie dlaczego o tym piszę? Bo kiedy opadły emocje związane z nieoczekiwanym odkryciem, do głosu doszła inna, uporczywa myśl: jak niewiele po nas pozostaje. Hieronim Lis urodził się w 1877 roku, raptem sto pięćdziesiąt lat temu, nie wiemy, kiedy umarł, ale - jak wynika ze wspomnianej notki - z pewnością żył jeszcze dziewięćdziesiąt lat temu. Zaledwie pięć pokoleń temu. I nie wiemy o nim prawie nic. Nie wiemy jak wyglądał, ani jakim był człowiekiem. Czy lubił swoją pracę? Dlaczego chodził do niej na piechotę? Z oszczędności? Z chęci zachowania formy? To chyba nie było mu potrzebne, w końcu ciężko pracował. A może po długich godzinach spędzonych pod ziemią, potrzebował odetchnąć innym powietrzem, skupić wzrok na zieleni lasów, wsłuchać się w odgłosy życia. Tamtego feralnego dnia to pragnienie doprowadziło go do zguby. Czy rozpaczał? Czy ta strata była dużą stratą? Czy w tamte święta roku pańskiego 1929 czegoś im brakowało? A może krzywda wywołała falę ludzkiej życzliwości? Może to była świąteczna premia, która miała być przeznaczona nie na bieżące potrzeby, a na zupełnie inny cel? W listopadzie tego samego roku Hieronim i jego żona, Anna, mieli obchodzić srebrne gody. Może odkładali na przyjęcie z tej okazji, kto wie. Jak zareagowała Anna? Czy płakała, kiedy dowiedziała się, co się wydarzyło? Przejęła się losem męża czy raczej wyraziła swoją dezaprobatę, uznając, że sam się o to prosił, chodząc na piechotę, niezależnie od pory dnia. Czy po tym wydarzeniu przestał wędrować samotnie do pracy? Czy śnił koszmary? A może przeszedł nad tym do porządku dziennego?

A cała reszta, która tego wydarzenia nie dotyczy? Jakim był ojcem i mężem? Czego się bał, o czym marzył? Dlaczego przyjechał z Chudowa do Kochłowic? Czy tylko za pracą? A może przed czymś uciekał. 

Nie wiemy i już nigdy się tego nie dowiemy. Po nas też - za sto lat z okładem - pozostanie niewiele. Prawie nic. Nie mam co do tego złudzeń. Cyfrowość nas przed tym nie uchroni. Filmy i zdjęcia na serwerach przepadną tak samo jak przepadły te papierowe. Fakty zatrą się w pamięci tych, co przyjdą po nas. Zostaną po nas mgliste wrażenia i garść faktów. Data urodzenia, ślubu, nigdy nie używane drugie imię. Kilka portretów, może biżuteria albo jakiś nieistotny drobiazg z mieszkania. Coś, co nasze dzieci albo wnuki postanowią przechować po naszej śmierci. 

I nawet na notki w prasie nie możemy liczyć, bo o zwykłych, przyziemnych sprawach pisze się dziś niezwykle rzadko, a przede wszystkim - bez ujawniania personaliów. I może to dobrze, myślę sobie, że po naszych rozterkach, obawach, lękach, niespełnionych marzeniach nie pozostanie żaden ślad. 

Może nasi praprawnukowie wymyślą nam inne, lepsze życia i zobaczą nas takimi, jakimi nigdy nie byliśmy?

"Katolik Codzienny" z 24 maja 1929r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz