Czasem najwięcej widać tam, gdzie nikomu nie chce się spoglądać.
Zjeździliśmy już z A. Górny Śląsk niemalże wzdłuż i wszerz.
Zaglądaliśmy do ruin kościołów, przedzieraliśmy się przez zachwaszczone
cmentarze, oglądaliśmy smutne resztki pałaców. Widzieliśmy pamiątkowe obeliski
z I i II wojny światowej, wypełnione zbyt obficie nazwiskami poległych. Czasem
zniszczone, powycierane, czasem – zadbane i odnowione. Dwa czy trzy razy
natrafiliśmy na pomnik poległych w wojnie francusko-pruskiej.
Bardzo często w tym dziwacznym zwiedzaniu towarzyszyły nam
cudze spojrzenia. Ukradkowe, zza firanki, przez ramię, z bezpiecznego dystansu,
nad płotem. Nigdy nie były życzliwe. Czasem bardziej zlęknione, czasem pełne
wrogości. Ileż to razy byliśmy obcymi na swojej własnej ziemi.
Bo wojna się nie skończyła.
Wojna zapisana jest w lęku przekazywanym z pokolenia na
pokolenia, w niechęci, ostrych kategoriach „swój versus obcy”, w
przemilczeniach, poczuciu krzywdy, żalu. W tym co nienazwane, wyparte, ukryte.
A teraz ktoś napisał o tym książkę. Zamknął te doświadczenia
w kilkudziesięciu bolesnych, ale i boleśnie pięknych wierszach. Tomasz Pietrzak
opublikował właśnie swój tom „Pospół”, za który jestem mu niezwykle wdzięczna.
Opowiadam mu
o tym, co sam ledwo
pamiętam
z czyjejś obolałej
pamięci i słów
pisze Pietrzak w pierwszym wierszu „Klechdy” – i staje się
to mottem wszystkiego, co następuje potem. Autor nie opowiada przecież własnych
przeżyć, dopuszcza do głosu tych, którzy od dziesiątek lat milczą (Milczenie nie jest złotem, jest wstydem.),
tworzy opowieści ze strzępków zdań, intuicji, gestów.
Prawdziwe piekło
Drzemie płytko,
A drzwi do niego wiodą
Przez pijane usta
wuja.
I chociaż prawda jest niepoznawalna, bo minęło tak wiele
czasu, bo pamięć zniekształca, wypacza, zawodzi – to wydaje się niezwykle
ważne, by się zatrzymać, poznać, spróbować zrozumieć. Zwłaszcza teraz, gdy
sprzeczność goni sprzeczność, a na bazie tamtych nieprzepracowanych lęków
buduje się nowe antagonizmy.
Rusa trzeba
nienawidzić/ jak szczura, jest gorszy od Niemca – tak uczyła babka, jak
pisze narrator. Lata minęły, a lekcja przyjęła się dobrze jak żadna inna.
Nienawidzą więc: Rusków, Niemców, Ukraińców, Żydów. Wszystkich, których
napotkali na swojej drodze. Wypierając się własnej historii, przeszłości,
pamięci miejsc – tworzą się narodowe mity, nacjonalistyczne brednie, kłamstwa
chroniące przed bezbronnością.
A autor pyta – bezczelnie niemalże, obrazoburczo:
Ilu z nas wcale nie
jest z zachodu,
a ze wschodu? Były
przecież dzikie tumany kurzu,
Które przewalały się
przez pola i wiatropylne łona.
O tym się nie mówi. O wielu rzeczach się nie mówi. O zbyt
wielu rzeczach się nie mówi.
Zazdroszczę Pietrzakowi tej niezwykłej zdolności: w kilku
zaledwie zdaniach, w kilkunastu słowach zamykać sens przeżycia drugiego
człowieka. Z szacunkiem, nie pobieżnie – docierając do samego sedna.
Chciałbym już nie żyć
życiem babek, pisze w jednym z wierszy. I ja wiem, że to przekleństwo. Ale
ktoś musi, Tomku. Ktoś musi. Zwłaszcza, że tych, którzy chcą pytać o prawdę na
temat przeszłości, a nie wymyślać ją na nowo, jest coraz mniej.
Tomasz Pietrzak, Pospół, Instytut Mikołowski, Mikołów 2016.
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza