Głowa staruszki bezwładnie opada na ramię.
Wygląda przez to jakby jeszcze bardziej kurczyła się w
sobie, choć przecież zajmuje tak niewiele miejsca. Chude, pomarszczone ciało
zyskuje objętości tylko poprzez grube warstwy ubrania. Zielony, polarowy dres i
czarna, narzucona jedynie na plecy, puchowa kurtka. Stopy, wsunięte w ciężkie,
przydeptane pantofle, jak w klapki.
Przypatruję się jej, bo mogę, bo i tak tego nie zobaczy, bo
potrzebuję zająć czymś myśli. Widzę jej dłoń pooraną grubo żyłami, zaciskającą się
na futrzanej czapce. Wyobrażam sobie jak ubierała się w pośpiechu, wyrwana ze
snu. W pośpiechu, ale długo i nieporadnie, bo to stare ciało na niewiele już
pozwala. To też widzę przed oczami, jej złość, zaciśnięte w kreskę usta i
zduszone na języku słowa. Niezbyt wulgarne, chociaż wyrażające całą bezsilność.
A teraz drzemie obok mnie, z głową wtuloną w bark, zmęczona
życiem i nieprzespaną nocą. Jej męża zabrali na badania. Trzech rosłych
ratowników asystujących przy łóżku sprawiało, że leżący na nim mężczyzna
wydawał się jeszcze mniejszy, niemal karłowaty. Zasuszony tak samo jak żona,
ginący pod warstwą kraciastych, drapiących skórę koców.
Ona, u jego boku, tak samo słaba i wyniszczona. Patrzę na
nią teraz i wzbiera we mnie niepohamowany żal. Wściekłość. Coś nieokreślonego.
Po co ta walka? W imię czego?
Wstydzę się. Wstydzę się naraz własnej siły, młodości,
pewności kroków.
I boję się. Boję się, że i mnie ciało zdradzi, że zawładnie
mną i mnie uwięzi, że pozostanie nam tylko codzienna szarpanina.
Chciałabym wstać i uciec. Wszystko mnie swędzi, wszystko
przesiąknięte jest mdłym zapachem szpitala, słabości, rozkładu, ale i
sterylności. Jest wpół do czwartej nad ranem, już nie dzisiaj, jeszcze nie
jutro. Albo inaczej – już nie wczoraj, jeszcze nie dzisiaj. Marzę o prysznicu.
Myślę o tym jak zdzieram z siebie ubrania i wchodzę pod strugi gorącej wody.
Nie chcę ich oglądać, nie chcę na nich patrzeć. Snują się na tym krótkim
odcinku między salami a toaletą, za każdym razem mijając poczekalnię. Widzę rozbite
głowy, niemal nagie ciała, blade twarze z podkrążonymi oczami. Słyszę
wstrząsający całym ciałem kaszel, czuję smród.
Staruszka obok mnie posapuje niespokojnie. Czuję się
uwięziona i przerażona. I wiem, że wcale nie chodzi o to wszystko, co mnie
otacza. Uciekam przed własnym strachem. Chodzi tylko o niego. O tych kilka
metrów, które nas rozdzielają. O ten czas, który swoim upływem nie działa na
naszą korzyść, bo nic się nie wyjaśnia. O ten rwący się oddech i nieobecne
spojrzenie sprzed kilku godzin. Chcę go stąd zabrać, chcę sprawić cud, jeśli
trzeba będzie cudu, chcę zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
Jest za dziesięć piąta. Wciąż nie ma wyników. Telefon
piknięciem alarmuje, że niedługo się rozładuje i stracimy namiastkę kontaktu.
Jestem głodna.
Boję się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz