W końcu i mnie, kilka dni temu,
dopadła nominacja do stworzenia listy dziesięciu najważniejszych, najbardziej
inspirujących książek. I pewnie bym ją zignorowała zupełnie, bo nie przepadam
za wszelakimi łańcuszkami, albo co najwyżej napisałabym ją szybciutko i
udostępniła bez głębszej refleksji, gdyby nie fakt, że cała ta zabawa zbiegła
się w czasie z reorganizacją moich książkowych zbiorów. Nowe regały wymusiły
nowe porządki, znów każda książka przeszła przez moje ręce, przywołując wiele
wspomnień, skojarzeń, zapamiętanych fraz i obrazów.
Dziesięć książek to bardzo
niewiele, maleńki wycinek rzeczywistości, to – w przełożeniu na czas lektury –
kilkanaście wieczorów jedynie. Dziesięć książek to bardzo trudny wybór, bo
przecież tych ważnych jest znacznie więcej.
Łatwa za to okazała się wstępna
selekcja: książki ważne, a więc te z ostatnich kilku lat. Moje życie z
pewnością stało się szczęśliwsze i pełniejsze, kiedy w wieku lat pięciu
opanowałam niezwykłą sztukę przekładania ciągu liter na niezliczone literackie
światy, ale jednak nie uważam, żeby którakolwiek z dziecięcych lektur
ukształtowała mnie w jakiś szczególny sposób. Każda była tak samo ważna, bo
otwierała nowe horyzonty, uwrażliwiała, zapraszała do nowej rzeczywistości.
Odkąd nauczyłam się czytać, raz na zawsze przestałam się nudzić.
Ale ważne z różnych powodów są te
lektury późniejsze, lektury świadome. Czasem chłodne, czasem zachłanne, ale
nieodmiennie stwarzające nowy układ odniesienia. Sprawiające, że wielokrotnie
do nich powracam, tworząc z nich fundament swojego myślenia, poglądów, celów,
wartości. Dość jednak tego przedłużonego wstępu, czas na konkrety – w porządku
alfabetycznym, bo wśród tych dziesięciu pozycji nie ma ważnych i ważniejszych.
- Ota Filip „Wniebowstąpienie Lojzka Lapaczka ze Śląskiej Ostrawy”
Po długim okresie samodzielnych,
głównie wewnętrznych poszukiwań własnej tożsamości etnicznej czy raczej prób
jej zdefiniowania, z konieczności chaotycznych, czasem bolesnych, opierających
się przede wszystkim na poczuciu pewnej obcości, z której duma i świadomość
bogactwa dopiero miały wyrosnąć, nagle w moje ręce trafiło „Wniebowstąpienie…”.
I tam, w świecie opisywanym przez Filipa, w zagmatwanych losach Ostrawy, jej
mieszkańców, jej piłkarskiego klubu, znalazłam siebie, swoje pytania, swoje
uczucia, swoją rzeczywistość, po prostu. I to bez cienia patosu, bo to jednak
historia raczej gorzka, choć opowiedziana z typowym czeskim poczuciem humoru. Nigdy
nie czułam się bliżej życia, i to tego tutaj, za oknem, na Załężu, niż z
książką Filipa w dłoni.
- Wieniedikt Jerofiejew „Moskwa-Pietuszki”
Nie rozumiem ludzi Wschodu, są mi
obcy, odlegli, są egzotyczni. To nie moja tradycja, nie moje wychowanie, nie
mój sposób opisywania rzeczywistości. Literatura rosyjska zawsze była dla mnie
podróżą daleką. Wyjątkiem od tej reguły jest Jerofiejew, który opowiada ponad prostymi
podziałami, który pisząc historię na wskroś rosyjską, daje czytelnikowi rzecz
uniwersalną. I jakże to boli wszystko: poszukiwanie siebie, upadki, obietnice
wciąż od nowa, że się zmienię, że będę lepszy, że zapanuję nad naturą, że
przejdę tę Via Crucis bez upadków, z
dumnie podniesioną głową. A przecież to niemożliwe. Jerofiejew odziera ze
złudzeń, ale na szczęście alkohol leje się strumieniami i nagle jakoś łatwiej
to wszystko znieść… Tylko trudniej spojrzeć jeszcze raz w lustro.
- Ernst Jünger „Promieniowania”
Jünger pozostaje dla mnie od
jakiegoś czasu absolutnym literackim Mistrzem. Wzorem tego jak należy pisać,
ale może nawet bardziej jak należy przeżywać rzeczywistość. Odważnie, dotykając
tego, co w człowieku najbardziej wzniosłe, ale i tego, co ciemne, małe, podłe. I
nie bać się o tym pisać. Smakować życie, ale pozostawać wobec niego na dystans.
Być obserwatorem i uczestnikiem jednocześnie. Próbować wszystkiego, ale we
wszystkim zachowywać umiar. Mieć poglądy, ale potrafić się z nich wycofać. Dostrzegać
to, co pozostaje niewidoczne nie tylko na pierwszy, ale także na drugi i trzeci
rzut oka. Szukać, bez nadziei na zrozumienie. I nie szczędzić sobie
przyjemności: wina, dobrej rozmowy i obcowania z pięknem. To wszystko zawiera
się w „Promieniowaniach”. I znacznie, znacznie więcej.
- Zbigniew Kadłubek „Listy z Rzymu”
Przypuszczam, że gdybym miała
wskazać jedną książkę, a nie dziesięć, to ostatecznie padłoby na „Listy…”
właśnie. Na tę jedną, najważniejszą książkę, bo napisaną „w jynzyku kerego niy
ma” i przekreślającą wszelkie stereotypy na temat śląskiego. Dobry Boże, jakaż
byłam wdzięczna prof. Kadłubkowi za każde zdanie, kiedy czytałam ją po raz
pierwszy. Za udowodnienie, że to język, który przystaje i do literatury, i do
filozofii, i do podróży, i do miłości. Do wszystkiego, co składa się na sens
życia. Ale jednocześnie za pokazanie, że śląskie spojrzenie otwiera nowe
perspektywy, że u jego źródeł są zupełnie inne doświadczenia, inne wartości,
inna kultura. Prof. Kadłubek był mi tłumaczem i przewodnikiem. Sprawił, że po
raz pierwszy uwierzyłam, że kiedyś śląski z języka przemilczeń stanie się
językiem rzeczywistości.
- Giuseppe Tomasi di Lampedusa „Lampart”
W “Lamparcie” wszystko znajduje
swoje uprawomocnienie: moja miłość do południowych Włoch, mój konserwatyzm i moja
pewność, że pisanie jest powołaniem. Nawet jeśli czasem dotyczy tylko jednej
książki. Lampedusa zrobił dla literatury więcej niż setki pisarzy razem
wziętych. Lampedusa ocalił od zagłady cały znany mu świat. I ta przewrotność:
początek, który jest końcem: Nunc et in hora mortis nostrae. I w godzinę
śmierci naszej, bo to powieść o końcu przecież, o powolnym zamieraniu świata, o
zmianach wewnętrznych, pulsujących pod powierzchnią przewrotów i rewolucji. I o
nostalgii, przejmującej i nie do ukojenia, bo jak tu nie czuć żalu za tym
światem, którego nie można już poznać, ale który się przeczuwa, którego ślady
nosi się w zbiorowej pamięci. Nigdy czytając tak nie tęskniłam, jak za sprawą
Lampedusy.
- Renata Lis „Ręka Flauberta”
Eseje Renaty Lis pokazały mi
najdobitniej, do jakiej literackości chcę dążyć, w jaki sposób chciałabym pisać
za dwadzieścia lat, skoro dzisiaj to niemożliwe. Dojrzale, z rozwagą, ale nie
bez żarliwości. Nie rozmieniając się na drobne, lecz pisząc o sprawach
najważniejszych i o największych tajemnicach ludzkiej egzystencji. Chcąc
czytelnika uwieść, a jednocześnie nie pozwalając sobie na żadne kompromisy czy
uległość wobec jego oczekiwań. I co najistotniejsze być może: pisać tak, jakby
to miała być ostatnia książka. Nie tylko w życiu, ale i w świecie.
- Niccolò Machiavelli „Książę”
Dlaczego Machiavelli? Bo był
geniuszem. A przy tym chyba niczyje poglądy nie zostały w ciągu wieków tak
przeinaczone i wypaczone jak jego właśnie. Gorliwy, oddany sprawie polityk, dla
którego ojczyzna, to znaczy Heimat, był najważniejszy. Niezwykły strateg,
wybitny myśliciel, który rozumiał znaczenie wspólnoty, który potępiał bezmyślne
okrucieństwo, a nade wszystko głupotę decydentów. Marzył mu się świat, do
którego wciąż wielu tęskni: świat mądrej polityki i odpowiedzialnych władców,
świat dojrzałego społeczeństwa obywatelskiego i swobodnej wymiany myśli. Temu
wszystkiemu dał wyraz w „Księciu”. Papież Paweł IV nakazał wpisanie go na Index librorum prohibitorum, ale Sykstus
V poczynił własne, najcelniejsze w jego mniemaniu, wyimki z dzieła, które do
dziś znajdują się w Bibliotece Watykańskiej. Machiavelli to kolejna
niejednoznaczna postać na mojej liście – i może właśnie od takich najlepiej się
uczyć. A na nocnym stoliku warto, jak kardynał Richelieu, obok „Księcia”
trzymać brewiarz.
- Sándor Márai „Dziennik”
Książka, do której powracam chyba
najczęściej. Książka, która najbardziej mnie boli. Lektura czasem
masochistyczna, bo Márai o kobietach nie ma zbyt wysokiego mniemania, co tu i
ówdzie w Dzienniku da się zauważyć. Ale przede wszystkim literatura najwyższej
próby, choć tak bliska rzeczywistości, bo to przecież codzienne notatki z
półwiecza. Porusza mnie bezwzględność Máraiego w ocenie świata, zdumiewa trafność
sądów, które nie zestarzały się od momentu poczynienia zapisków. Zachwyca
sposób w jaki splata się w zapiskach niskie z wysokim, sacrum z profanum, życie
z literaturą, nasłuchiwanie z opowiadaniem. A poza wszystkim innym to niezwykły
przewodnik po Europie, tej najpiękniejszej – której już nie ma.
- Gérard de Nerval „Aurelia”
Szaleniec i geniusz. Geniusz, który
z szaleństwa uczynił treść swojej twórczości. Szaleniec, który do końca
próbował ocalić swój geniusz. „Aurelia” jest jak inna rzeczywistość, jak świat
z koszmarów i sennych marzeń, jak wytęsknione niebo i przeczucie piekła
jednocześnie. Szkatułkowa, nosi w sobie nieskończoną liczbę znaczeń, odniesień,
symboli. Wysmakowana w każdym zdaniu, onirycznym, hipnotycznym, a przy tym
lepkim. A do tego sama historia: miłości śmiertelnej, najwspanialszej, a jednak
destrukcyjnej. Nerval udowodnił, że normalność jest względna, a literatura to
coś znacznie więcej niż tkanka rzeczywistości.
- George Steiner „Dziesięć możliwych przyczyn smutku myśli”
Książka-ukojenie, książka,
która pozwala pogodzić się z nieuniknioną koleją rzeczy. Niewielka, niepozorna.
Każde w niej zdanie niezwykle cenne, każde w punkt. Smutek nieodkrycia, smutek
niemożności poznania wszystkiego, smutek tajemnic… smutek intelektualisty, po
prostu, opisany wnikliwie, choć w niewielu słowach. Ale to także źródło motywacji,
by nie ustawać w próbach, pamiętając, że wszystko, co najpiękniejsze, jest
jednocześnie nieskończenie smutne. Jak nasze myśli, które nie dają się do końca
oswoić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz