Bernadeta Prandzioch | Dziennik

czwartek, 11 lipca 2013

O tym, co zupełnie nieważne


„Coś się zmienia” – skomentował ŁM, spoglądając przez okno i przyglądając się ludziom raczej spieszącym się niż spacerującym po Warszawskiej. Siedzieliśmy akurat w Mad Micku, zajadając burgery (to ŁM) i bagietki z bakłażanem (to ja).

I pewnie ma rację, w końcu nabierając dystansu, widzimy ostrzej, precyzyjniej. ŁM jest już na Śląsku raczej gościem, więc spogląda nań z ciekawością bliższą etnograficznej. A więc coś się zmienia, pewnie dlatego, że – mam wrażenie - pozbywamy się wreszcie kompleksów. Powoli, stopniowo i nie bez bólu, oczywiście. Ale jednak. I te zmiany prędzej przyniosą widoczny rezultat niż remont na katowickim rynku.

Więc może nawet kiedyś przyjdzie mi mieszkać w autonomicznym regionie. Czy będzie to Górny Śląsk, w jego historycznych granicach – o tym jestem już mniej przekonana. Może za kilka lat ktoś przyzna Ślązakom prawo do nazywania siebie narodem, prawo użyteczne, chociaż niepotrzebne – w tym sensie, że Ślązacy doskonale zdają sobie sprawę z własnej narodowej odrębności i niczyjego glejtu do tego nie potrzebują. Może za kilkanaście lat dzieci w szkołach będą uczyć się ślōnskij gŏdki. I pewnie nieraz usłyszą od swoich starzikōw, że tyż niy mŏ im gańba tak fandzolić, bo przecież z konieczności literacka śląszczyzna będzie inna niż ta domowa. Co nie znaczy że gorsza – na pewno ważna, bo tylko tak ocalić można język.

Mam tylko nadzieję – paradoksalnie – że te zmiany nie przyjdą zbyt szybko, że Ślązacy będą musieli jeszcze bardziej wyzbyć się swojej opieszałości, gnuśności i zewnętrznej obojętności. Potrzebujemy, by nas ignorowano, czy może częściej irytowano, właśnie po to, by ta zmiana mogła się dokonać w całości, by na wpół przebudzony śląski smok nie pogrążył się znów w przyjemnym letargu.

Ale o tym wszystkim myślę dopiero później, wracając do domu nierównymi chodnikami, lawirując pośród koparek, dziur, betonowych rur i gryzącego w oczy pyłu. W Mad Micku zamiast rozmyślać o Śląsku, słusznie cieszę się pysznym jedzeniem, łagodnie spływającym do wnętrzności zimnym Skalakiem, a przede wszystkim – dobrym towarzystwem. I w równym stopniu – czyli żadnym -  nie obchodzi mnie ani nieustający remont rynku, ani moja prawnie nieunormowana tożsamość.

Na szczęście – nie musi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz