Bernadeta Prandzioch | Dziennik

czwartek, 31 stycznia 2013

W przebłysku


Wychodzę na zakupy, po kawę i pieczywo. Zaskakuje mnie całkiem przyjemna temperatura. Gdyby nie data w kalendarzu, można by pomyśleć, że pachnie wiosną.

Wszystko cieknie, płyną wartkie strumienie topiącego się śniegu, jakby przyroda miała już dosyć zimowej stagnacji. I nie wiem, dokąd płynie, gdzie wsiąknie ten nagle ożywiony śnieg?

 Zapominam, że styczeń. Wiatr rozsypuje mi włosy, dopiero co umyte, pachnące jeszcze szamponem. Mrużę oczy i chłonę słońce. Nic to, że jeszcze nie potrafi ogrzać smaganej chłodnymi podmuchami twarzy. Nie ma w sobie jeszcze tej prawdziwej, wiosennej natarczywości. Ale nieśmiałą pieszczotą liże przynajmniej resztki śniegu. Prawie wiosna.

 I naraz myśli mi się inne słońce, inne ziemia pod stopami, inny wiatr. A przecież to samo wszystko, tylko w innym miejscu. I przez chwilę znów spaceruję wiosną po Wyszehradzie, grzejąc się po wizycie w wilgotnych i ciemnych kazamatach. Tutaj chłodny wiatr znad Wełtawy nie dociera. Pachnie za to gorzko i sucho brązowa ziemia. Setki kilometrów stąd, w Neapolu, feeria barw i aromatów atakuje już każdego leniwie wędrującego turystę. A potem zmienia się wszystko i przemierzam wąskie uliczki krakowskiego Kazimierza, marcową porą, odrobinę chłodnego, bo chociaż słońce odważne ma w sobie majową siłę, kamienice niechętnie rozgrzewają swoje stateczne fasady.

 A potem… stoję przed sklepem. Trzeba zrobić zakupy. I zaplanować kolejną podróż. Albo wybrać się w taką bez planu. Kupić bilet i wsiąść w pociąg. Wyjąć przykurzony plecak. Zdjąć z półki notatnik w czarnej okładce. Nieważne kiedy. Nie dziś i nie jutro. Ale przecież niedługo, na pewno. Na chwilę albo i na dłużej. Zawiesić codzienność i zacząć żyć naprawdę… 

Słońce świeci. Wiosna. A jeśli to tylko złudzenie, cóż z tego? Niech trwa, chociaż chwilę.
Jestem szczęśliwa.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz