W kościele. Nagły lęk przed
starością. Obawa przed nadejściem momentu, w którym ciało stanie się
ograniczeniem. Boję się chwili, w której ruchy przestaną być płynne i lekkie. Boję
się stopniowo słabnącego wzroku. Zmęczenia. Powolnej, ale wszechobecnej porażki
wobec własnej cielesności.
I jednoczesna świadomość, że bycie
kobietą oznacza większe związanie z własnym ciałem. Większą od niego zależność,
chociaż także większą jedność. Nie wiem, czy da się to sprowadzić do prostego
podziału, że mężczyzna ciało posiada, a kobieta ciałem jest.
Ale jednak, co nie ulega
wątpliwości, wraz z upływem czasu, mężczyzna jest swoim ciałem coraz mniej,
traci ono na znaczeniu. Jest sobą poprzez pryzmat swojego umysłu. To on
przedstawia największą wartość. Mężczyzna odrzuca sukcesywnie władzę, jaką
ciało ma nad nim. Kobieta inaczej. Od doskonałej harmonii ducha i ciała, którą
osiąga w pewnym momencie, dąży z czasem w nieunikniony sposób w stronę stanu, w
którym ciało staje się klatką. Więzieniem. Umysł kobiety, jej duchowość,
wnętrze – nie oddziela się od ciała, nie zastępuje go. Kobieta staje się
umysłem w zużytym opakowaniu.
Zapewne dlatego istnieją piękni
starcy, ale kobiety – one mogą jedynie zachować swoją godność w starzeniu się. Nie
ma w tym piękna.
Czuję, że muszę się wytłumaczyć akurat z tego +1: radykalnie się nie zgadzam z tym, co tu napisałaś, ale +1 było najszybszą metodą podzielenia się tymi bzdurami ze znajomymi.
OdpowiedzUsuń