Bernadeta Prandzioch | Dziennik

sobota, 28 lipca 2012

O tym, co się (nie) zmienia.


Cztery tygodnie praktyk za mną. To nie był łatwy czas. Choć poniekąd był przecież powrotem do tego, co znane. Parę lat temu praktycznie każde wakacje spędzałam na obozach, mając pod opieką dzieciaki w różnym wieku. Co się we mnie zmieniło od tamtego czasu? Czemu wtedy było mi prościej?

Kiedy wracam myślami do tamtej siebie, to wydaje mi się, że sprawiało mi to przede wszystkim frajdę: czułam, że robię coś dobrego, a jednocześnie zaspokajało to moje egoistyczne ambicje – miałam poczucie, że jestem dorosła, odpowiedzialna, potrzebna. I chociaż nigdy nie miałam przekonania, że tym, co robię, mogłabym zmieniać, zbawiać świat (na szczęście!) – to chyba miałam kiedyś więcej pewności, że cośtam jednak zmieniam. 

Teraz: wprost przeciwnie. Nie chciałam się czuć ani dorosła, ani tym bardziej odpowiedzialna czy potrzebna. Próbowałam zrobić wszystko, żeby się nie angażować, żeby nie wypaść z roli chłodnego obserwatora. Żebym punkt szesnasta przestawała myśleć o wszystkich tych dzieciach, żebym ich twarze wyrzucała z głowy w tej samej chwili, w której wychodziłam z budynku i zakładałam słuchawki. I udawało się, przez trzy tygodnie się udawało.

A potem pierwszy raz zobaczyłam radość na twarzach dzieciaków na mój widok i usłyszałam, że na mnie czekały. Straszne głupstwo. A ja się dałam złapać.

Ale jednocześnie coś nieodwracalnie się zmieniło: teraz już wiem, że tak naprawdę niemal nic dla nich nie mam. Wiem, że niczego nie zmienię. Bo świat nie jest sprawiedliwy.

Jedyne, co mogę im dać, to mój czas i moja uwaga. Niepodzielna, bo kiedy byłam z dzieciakami, wszystko inne przestawało się liczyć. Ale to niewiele, prawie nic. Nie sprawię, że ich problemy znikną – mogę jedynie sprawić, że przez dwie, trzy godziny zblakną, przestaną być ważne. Nie sprawię, że ich życie będzie lepsze – mogę jedynie spróbować sprawić, by przez kilka chwil dobrze się bawiły.

Bo czy to że nauczę je celnie trafiać do kosza, kozłować, czy skakać na skakance coś zmieni? Pewnie nie. Może co najwyżej zaoszczędzi im kiedyś śmiechu ze strony okrutnych szkolnych kolegów. Czy to że wytrwale będę rysować z nimi dinozaury albo uczyć je grać w karty do czegoś im się przyda? Raczej nie. 

Jutro to może nie mieć żadnego znaczenia. I pewnie mieć nie będzie. Ważne jest tylko to, co tu i teraz.

I właśnie dlatego warto. Dla jednego ich uśmiechu – warto. Nawet jeśli to niczego nie zmienia.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz