Cztery tygodnie praktyk za mną. To
nie był łatwy czas. Choć poniekąd był przecież powrotem do tego, co znane. Parę
lat temu praktycznie każde wakacje spędzałam na obozach, mając pod opieką
dzieciaki w różnym wieku. Co się we mnie zmieniło od tamtego czasu? Czemu wtedy
było mi prościej?
Kiedy wracam myślami do tamtej siebie, to wydaje mi się, że sprawiało mi to
przede wszystkim frajdę: czułam, że robię coś dobrego, a jednocześnie
zaspokajało to moje egoistyczne ambicje – miałam poczucie, że jestem dorosła,
odpowiedzialna, potrzebna. I chociaż nigdy nie miałam przekonania, że tym, co
robię, mogłabym zmieniać, zbawiać świat (na szczęście!) – to chyba miałam
kiedyś więcej pewności, że cośtam jednak zmieniam.
Teraz: wprost przeciwnie. Nie
chciałam się czuć ani dorosła, ani tym bardziej odpowiedzialna czy potrzebna. Próbowałam
zrobić wszystko, żeby się nie angażować, żeby nie wypaść z roli chłodnego
obserwatora. Żebym punkt szesnasta przestawała myśleć o wszystkich tych
dzieciach, żebym ich twarze wyrzucała z głowy w tej samej chwili, w której
wychodziłam z budynku i zakładałam słuchawki. I udawało się, przez trzy
tygodnie się udawało.
A potem pierwszy raz zobaczyłam
radość na twarzach dzieciaków na mój widok i usłyszałam, że na mnie czekały. Straszne
głupstwo. A ja się dałam złapać.
Ale jednocześnie coś nieodwracalnie
się zmieniło: teraz już wiem, że tak naprawdę niemal nic dla nich nie mam.
Wiem, że niczego nie zmienię. Bo świat nie jest sprawiedliwy.
Jedyne, co mogę im dać, to mój czas
i moja uwaga. Niepodzielna, bo kiedy byłam z dzieciakami, wszystko inne
przestawało się liczyć. Ale to niewiele, prawie nic. Nie sprawię, że ich
problemy znikną – mogę jedynie sprawić, że przez dwie, trzy godziny zblakną,
przestaną być ważne. Nie sprawię, że ich życie będzie lepsze – mogę jedynie
spróbować sprawić, by przez kilka chwil dobrze się bawiły.
Bo czy to że nauczę je celnie
trafiać do kosza, kozłować, czy skakać na skakance coś zmieni? Pewnie nie. Może
co najwyżej zaoszczędzi im kiedyś śmiechu ze strony okrutnych szkolnych
kolegów. Czy to że wytrwale będę rysować z nimi dinozaury albo uczyć je grać w karty do
czegoś im się przyda? Raczej nie.
Jutro to może nie mieć żadnego
znaczenia. I pewnie mieć nie będzie. Ważne jest tylko to, co tu i teraz.
I właśnie dlatego warto. Dla jednego
ich uśmiechu – warto. Nawet jeśli to niczego nie zmienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz