Bernadeta Prandzioch | Dziennik

wtorek, 29 maja 2012

Pálinka, Márai i budapeszteńskie tęsknoty.


Niedzielny wieczór. Majowy ogród. Kolacja. Celebrujemy rodzinne bycie razem, zanim nazajutrz wszyscy znowu pierzchną do swoich zajęć i obowiązków, zanim nastanie śródtygodniowy rytm, w którym trudniej jeść razem posiłki.

Nieoczekiwanie na stole pojawia się pálinka, przywieziona przeze mnie jeszcze w marcu, jakoś tak się wydarzyło, że ciągle nie przychodził na nią czas. A teraz przyszedł.
Pálinka, więc Budapeszt – nie może być inaczej. Choć dopiero tutaj przyszło mi jej zakosztować, w Budapeszcie uparcie trwałam po stronie wina. I dobrze, że trwałam – już wiem, pierwsza czterdziestka byłaby zarazem ostatnią zapewne i końcem alkoholowych wieczornych podróży.

Ale jednak przywołuje Budapeszt pálinka, nie może być inaczej, cóż mogłaby przywoływać? Przecież kręcąc winem w kieliszku, obserwowałam w Grinzingi mężczyzn przy barze: pojedynczych, choć zupełnie nie samotnych Węgrów o smutnych oczach, którzy wcale smutni nie byli. Zaczynali wieczór od pálinki, potem przychodził czas na piwo, wino, albo… pálinkę.

I myślę o tym dziwnym, zmęczonym szarym człowieku, przy stoliku obok mnie, ze szklaneczką pálinki, którą pił rozpaczliwie, łapczywie jakoś, jakby była mu ostatnim już ratunkiem, ostatnim ukojeniem. Potem pochłonął kilkoma kęsami kromkę chleba ze smalcem i pozbierawszy swoje wypchane nie wiadomo czym siatki odszedł w ciemną noc. I zniknął z moich myśli na tak długo, a teraz wrócił, żebym mogła o nim napisać.

A potem już myśli mi się tylko pálinka nie śliwkowa, którą piję, a truskawkowa (!), o którą pyta Sindbad w powieści Máraiego i nie wiem, ile zwyczajów, upodobań, ile idiosynkrazji w Sindbadzie należy do Krúdy’ego, a ile tak naprawdę do Máraiego, bo przecież pisarz zawsze wlewa fragment siebie w każdego ze swoich bohaterów, więc nawet w swoim mistrzu musiał Márai zawrzeć cząstkę siebie, i nie sposób ich już rozdzielić, zresztą po co? Mnie przynajmniej do niczego to niepotrzebne. Są mi bliscy w tej chwili obaj, i jednocześnie obcy tak bardzo, jak tylko obcy może być drugi człowiek, którego oddziela od nas wszystko. Ale i to nieważne, teraz nie chcę o tym myśleć, szukać różnic ani bliskości.

Teraz ważny jest tylko ten skrawek zieleni dookoła, mocna, paląca język pálinka i wspomnienia, jakie wzbudziła. Nic więcej nie potrzeba.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz