I myślę o tym, że cicho i niezauważenie – Bruegel stał się
dla mnie bardzo ważnym artystą. A także jednym z niewielu malarzy, których
twórczość nie tylko podziwiam, ale i przeżywam.
„Walka…” nie jest tu wyjątkiem. A przy tym – przynosi dobre
wspomnienia. Przynosi zachwyt nad oryginałem w Kunsthistorische Museum w
Wiedniu, a więc tym samym zapach lata, odpoczynku, wakacji. Urok samotnego
podróżowania. Oswajania obcości. Przyjemne zagubienie. No i ciągle żywe
oszołomienie, wywołane ogromną salą wypełnioną obrazami Bruegla.
W Kunsthistorische tuż obok „Walki…” wiszą misterne „Zabawy
dziecięce”, dalej „Wieża Babel” – odcinająca się wyraźnie odmiennością barw,
monumentalnością, a przy tym niespotykaną lekkością. Wreszcie koronna „Droga
krzyżowa”, na którą od obejrzenia „Młynu i krzyża” patrzę już zupełnie inaczej.
Stała się dla mnie historią, przestała być obrazem. Jest dynamiczna.
Dlaczego zatem akurat „Walka karnawału z postem”? I dlaczego
to przy niej spędziłam w KHM najwięcej czasu?
Chyba dlatego, że dotyka sedna i sensu bycia człowiekiem. A
więc bycia w ciągłym rozdarciu, rozdwojeniu, gdzieś pośrodku. W najprostszych,
codziennych wyborach, w rozważaniu niekończących się za i przeciw, podejmowaniu
decyzji, z których tak naprawdę składa się życie, w ciągłym balansowaniu na
granicy.
Pokazuje, że człowieczeństwo zawiera w sobie to, co
zwierzęce, ale także i to, co boskie. I zawsze będą istnieć siły ciągnące nas w
obie, przeciwstawne strony.
Przypomina, że po czasie karnawału musi nastąpić post. Być
może rytuały nieco straciły dziś na znaczeniu, ale święta wciąż pozostają
wyznacznikiem pewnej cykliczności, a jednocześnie odejścia od codzienności.
Pisze o tym Bataille w swojej „Historii erotyzmu” – o sensie
święta wywracającego porządek rzeczy. O karnawale, o okresie, który następuje
po śmierci króla – a który jest stanem rozszalałej zwierzęcości. Święto jest
zatem nie tylko zaprzestaniem pracy i szaleńczą konsumpcją jej wytworów – jest też
rozmyślnym gwałceniem ustanowionych praw. Ale to tylko pozorny powrót do
zwierzęcości. Sens święta – tłumaczy Bataille – jest odwrotny – wybryki uświęcają
i dopełniają porządek rzeczy, bo przeciwstawiają mu się jedynie czasowo. Zbrukanie
stanowi umocnienie fundamentu sacrum.
Dziś można by szukać
tych momentów w innych punktach, ale one nadal istnieją. Dotykamy granic po to,
by zawrócić. Negujemy rzeczywistość, zawieszamy zasady – ale tylko na chwilę.
Zawierają się w nas jednocześnie wszystkie brueglowskie
postaci: jest pełen pokory i uniżenia asceta i zatracony w zabawie hulaka, jest
żebrak, proszący o pieniądze, dobre słowo, litość, współczucie? – i ów
pochylający się nad nim z troską człowiek. Są przebierańcy, skryci za
niezliczoną ilością masek, schowani pod nieprawdziwymi kostiumami.
Ale – jak to zwykle u Bruegla – to, co najważniejsze, jest
niepozorne. Chociaż na samym środku obrazu. Jaśniejszy punkt: para
przechodniów. O tym także myślę, patrząc na obraz: jestem, tylko na chwilę,
mijam, jak u Greków – każdego dnia bliżej śmierci, bo każdy miniony dzień
oddaję śmierci, i co? I nic. Co po mnie zostanie? Niewiele, prawie nic.
Ale nie w tym rzecz. To, co być może ważniejsze, to że ci
przechodnie – choć szarzy i niewyróżniający się z tłumu - mają nad tłumem
wielką przewagę.
Patrzą.
Dostrzegają coś więcej niż samych siebie.
Dostrzegają świat dookoła.
I idą.
Nie stoją w miejscu.
Nie pogrążają się w bezczynności.
Są tylko na chwilę – ale są naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz