Bernadeta Prandzioch | Dziennik

poniedziałek, 30 maja 2011

Z ukrycia.

Czasem rodzi się we mnie potrzeba pobycia sam na sam z własnymi wątpliwościami, przemyślenia sobie wszystkiego, poukładania pewnych spraw. Wychodzę wtedy z domu i stopy zazwyczaj same niosą mnie do parku Kościuszki. Lubię to miejsce, darzę ogromnym sentymentem, mam wiele wspomnień, które nachodzą mnie, gdy spaceruję alejkami między drzewami.

Nie inaczej było parę dni temu: poczułam, mimo niezbyt sprzyjającej pogody, potrzebę pójścia na długi spacer. Dotarłam do parku, przeszłam go wzdłuż i wszerz, a mądrzejsza wcale nie byłam, nijak siebie nie uspokoiłam, dalej mną szarpało wewnętrznie. W końcu zrezygnowana, opadłam na najbliższą ławkę, jeszcze nieco wilgotną nieprzyjemnym zimnem po niedawnym deszczu.

Nad moją głową, w poszyciu drzewa, biegała wiewiórka. Nic dziwnego tutaj, ale jej chaotyczność przykuła moją uwagę. Miotała się po drzewie w sposób, który doskonale rozumiałam. Podążając za nią, umykającą, wzrokiem, dopiero teraz dostrzegłam kogoś na ławce parę metrów ode mnie. Dystans nie był wielki, a rosnące obok drzewo osłaniało mnie i chroniło przed dekonspiracją: mogłam bezkarnie się jej przyglądać.

Dziewczyna siedziała na ławce, pochylona, z twarzą ukrytą w dłoniach. Obok niej leżała rzucona bezładnie beżowa skórzana torebka i ogromny bukiet róż o głębokim, czerwonym kolorze. Zastanawiałam się, czy płacze, a jeśli tak, to dlaczego.  Przyglądałam się jej z rosnącą ciekawością, za którą samą siebie ganiłam. Ale nie mogłam jej zwalczyć. Dziewczyna, czy może kobieta raczej, miała na sobie szary żakiet, czarną spódnicę i buty na obcasie: była starannie ubrana, jak na ważne spotkanie, albo raczej randkę, w końcu te kwiaty.. Co się więc stało?

Jak wyrwana z otępienia, dziewczyna podniosła niespodziewanie głowę. Nie płakała, o ile mogłam coś dojrzeć ze swojej ławki, miała twarz zupełnie pozbawioną wyrazu i nieobecne spojrzenie. Teraz, kiedy zobaczyłam ją dokładniej, mogłam stwierdzić, że wygląda na moją równolatkę. Odwróciła się sztywno i sięgnęła po bukiet. Schowała w nim twarz, przymykając  na chwilę oczy i wdychając zapach kwiatów. Trzymała go w rękach, jakoś rozpaczliwie, jakby chciała się do niego przytulić.

Nagle opuściła go na kolana i pod wpływem jakiejś straszliwej, a przy tym chłodnej wściekłości, chwyciła pierwszą różę w palce, odrywając czerwone płatki zdecydowanym ruchem. Otwarła dłoń i przechylając ją, pozwoliła im spaść na pachnącą wciąż deszczem ziemię. A potem znów. I znów. Patrzyłam na nią jak zahipnotyzowana, nie byłam w stanie oderwać wzroku od tego spektaklu, który się toczył na moich oczach. W głowie kołatało mi uparcie pytanie: dlaczego? I nie znajdowałam żadnej sensownej odpowiedzi. Przychodziło ich mnóstwo, ale żadna mnie nie przekonywała. A ona nadal metodycznie odrywała kolejne pąki kwiatów i rozsypywała płatki wokół siebie. Żadnych łez. Żadnych emocji. Nic. Ale jej  wewnętrzna złość słabła, bo coraz wolniej, z coraz mniejszym przekonaniem, niszczyła kolejne kwiaty. Nie przerwała jednak ani na moment. The show must go on. Wokół niej rozścielał się szkarłatny dywan, coraz grubszy, przykrywający już czubki jej butów, lecz ona zdawała się tego nie zauważać.

Przerwała dopiero, gdy pośród kalekich łodyg pozostała tylko jedna róża. Wyszarpnęła ją z tego bukietu, już nie-bukietu właściwie, i odłożyła z jakąś nagłą czułością na ławkę, tuż obok siebie, gładząc płatki opuszkami palców. Zaczęła rozwiązywać wstążkę, w kolorze czerwonego wina, którą były przewiązane kwiaty, ale nie szło jej to zbyt dobrze, chyba jednak oczy przesłaniały jej łzy, których nie mogłam ze swojej ławki dostrzec. W końcu jednak jej się to udało, przewiązała wstążkę na tej jednej, jedynej ocalonej od rozszarpania róży, pozostałe kikuty kwiatów, rozsypane na kolanach, pozbierała i wyrzuciła do kosza. Wstała, sięgnęła po torebkę, i z nosem wtulonym w ostatnią plamę czerwieni, kontrastującą z jej bladymi policzkami, odeszła, nie odwracając się ani razu za siebie..  

A ja zostałam, na ławce, z głucho kołaczącym po głowie: Dlaczego?!

1 komentarz:

  1. Kto by tam zrozumiał kobiety... Ona pewnie sama nie wiedziała o co jej chodzi ;]

    OdpowiedzUsuń