Bernadeta Prandzioch | Dziennik

środa, 4 maja 2011

Caffè, prego!

Jak podjąć próbę poznania miasta, scalenia się z nim w jedno? Trzeba wyjść ze swojej roli turysty, trzeba się roztopić w codzienności. Jak? Przede wszystkim schować głęboko do torby aparat fotograficzny: nie będzie potrzebny. A potem: pomyśleć o tym, co wypełnia codzienność i po prostu iść. To nie trudne.
Wystarczy wejść do sklepu, zagubić się między półkami, stanąć przed zwykłym wyborem: która kawa, który makaron, jakie wino. Słowem: zrobić zwyczajne zakupy spożywcze. I spakować je do torby, płóciennej, nie do jakiejś jednorazówki. Z uśmiechem powiedzieć: Grazie! – nawet jeśli niewiele więcej potrafi się powiedzieć po włosku. I wyjść w tętniące życiem miasto, z zakupami na ramieniu.
Nikomu nie przyjdzie do głowy, że dziewczyna, przemierzająca ulice z wystającymi z torby: winem, spaghetti czy kawą może być turystką. Staje się przezroczysta, swoja. Jeszcze jedna spiesząca gdzieś mrówka, pewnie między pracą a domem.
A jednak: nie, nieprawda. Gdyby ktoś chciał, to by zauważył rysę na obrazie. Tylko jedna rzecz mnie zdradzała: zbyt uważne spojrzenie i zadzieranie głowy do góry.


*     *     *

Obawiam się poważnie, że wrócę do tygodniu z dodatkowymi kilogramami tu i ówdzie. Ale nie potrafię sobie odmówić tego, co mi smakuje. Bo przecież nie wszystko. Za to wczorajsza kolacja – cudowna! Najpierw pasta z cukinią i parmezanem.. Rewelacyjne połączenie delikatnego, aksamitnego smaku cukinii, lekko słodkawego z ostrym, drażniącym parmezanem. Drugie danie: miecznik z sałatką z rukoli. Smakował mi tak bardzo, że łamiąc zupełnie wszelkie zasady umiaru i przyzwoitości zjadłam podwójną porcję.
I żebym chociaż rano się ograniczała: ale nie! Słodkie croissanty z czekoladą, budyniem, które tak cudownie się komponują z cappuccino albo caffè latte. A potem jeszcze ciasto i espresso.
I oczywiście, tej kawy właśnie będzie mi brakować najbardziej po wyjeździe, tej prawdziwej włoskiej kawy.
Espresso, czarnej smoły, wzmagającej tętno w momencie, gorzkiej, palącej w język swoim intensywnym smakiem, roztaczającej wyjątkowy zapach, którego opisać nie próbuję, bo nie potrafię. Tak pachnie włoska rzeczywistość, po prostu.
Cappuccino, aksamitnie rozlewającego się w przełyku, budzącego delikatnie swoją subtelnością, lekkością pianki, niemal niezauważalnymi nutami kawy, gdzieś wewnątrz.
Caffè latte, stanowiącego idealny balans między goryczą, wyrazistością kawy a miękkością ubitego na gęstą pianę mleka. Więc najpierw słodycz pianki, zachłannie, pełnymi łyżeczkami, a potem pierwszy łyk kawy, przełamujący tę delikatność.
Pierwszy łyk, najlepszy..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz