Bernadeta Prandzioch | Dziennik

sobota, 23 kwietnia 2011

Judasz.

Kolejne święta, znów ten sam rytm czynności, spotkań, obowiązków, wreszcie przyjemności. Jakby tradycja sięgała głębiej niż tylko do rytuałów, obrzędów, jakby była zakorzeniona także w codzienności tych niecodziennych dni. I może tego właśnie, tej stałości, tego rytmu potrzeba, żeby zauważyć zmiany.

Każdego roku te same gesty, ta sama ewangelia, ten sam, znany na pamięć schemat. Ale przez rok coś się zdążyło zmienić, bo to ja, która to odbieram, jestem już inna. Inaczej odczytuję te same na pozór rzeczy, przez pryzmat własnych myśli, przeżyć, nadając im odmienny, zrozumiały tylko dla mnie sens.

Każdego roku coś innego zwraca moją uwagę, w czymś innym próbuję odnaleźć treść tych świąt, żeby nie stały się tylko kolejnymi wolnymi dniami, najpierw wypełnionymi obowiązkami domowymi, potem leniwym nicnierobieniem, pod którym kryją się godziny spędzone przy stole, na spotkaniach z rodziną, z książką, z dobrym filmem. Słowem: wypełnione tym, co dobrze nam wszystkim znane.

I w tym roku nieoczekiwanie na pierwszy plan wysunęła mi się postać Judasza. Ta tragiczna postać, która pojawia się w biblii niemal tylko w kontekście zdrady. I wywołała moje głębokie zamyślenie, a potem smutek i współczucie, i jednocześnie, a może przede wszystkim poczucie głębokiej niesprawiedliwości. Takiej po ludzku rozumianej niesprawiedliwości.

Bo jest Judasz zdrajcą, tak zostaje zapisany na wieczność na kartach wszystkich czterech ewangelii. I wydaje się to na pierwszy rzut oka wszystko spójne: oto zdradził swojego Mistrza, zaślepiony obietnicą trzydziestu srebrników; mniej ważne wydaje się to, że ostatecznie – targany wyrzutami sumienia – zwraca pieniądze i popełnia samobójstwo.  Schemat jest prosty: zdradził z chciwości.

A jednak nie przekonuje mnie to, więc pytam: dlaczego? Dlaczego to robi? Nic o nim nie wiemy tak naprawdę, nikt nie opisuje Judasza sprzed zdrady, poza jedną wzmianką, gdy oburzył go gest jawnogrzesznicy, która drogocennym olejkiem obmyła nogi Jezusa. Judasz był przekonany, że był to gest pusty, że olejek można było sprzedać, a pieniądze rozdać ubogim. I ta jedna, jedyna scena leży w jakiejś sprzeczności z późniejszą zdradą, której motywy są nam zakryte, bo czy o zwykłą ludzką chciwość mogło chodzić?

A może nie tutaj należy szukać przyczyn. Przecież ta judaszowa zdrada była zwyczajnie potrzebna. Niezbędna wręcz: element starotestamentowych proroctw, która właśnie zaczynały się wypełniać. Ktoś Jezusa musiał zdradzić. Zrobił to Judasz. Zrobił, czy może został do tego wybrany? Czy więc w jego przypadku istniała jakakolwiek wolna wola? Czy była to tak naprawdę jego decyzja?

Kim zatem jest Judasz: zdrajcą czy narzędziem w ręku Boga? A jeśli tak, jeśli jedynie narzędziem, to czy można w ogóle mówić o jego winie? Czy jego samobójcza śmierć nie jest dopełnieniem jego przeznaczenia, dlatego winna mu być wybaczona, tak samo jak i zdrada? I może tak właśnie jest, przecież wymyka się to ludzkiemu rozumieniu.

I kiedy, podczas ostatniej wieczerzy Judasz pyta Jezusa, czy to on go zdradzi, zamyka się w tym pytaniu, na które uzyskuje twierdzącą odpowiedź, jakieś pełne rezygnacji pogodzenie z losem, z tym co nieuniknione. Jakby Judasz wiedział, że musi doprowadzić sprawę do końca, że nie może się wycofać, bo taką rolę mu przypisano. Być może dlatego właśnie zdrada dokonuje się poprzez pocałunek: ostatni gest wobec Mistrza. Przecież mogło to być słowo, pozdrowienie, ale Judasz wybiera pocałunek. Co miał oznaczać? Czy był to gest przepraszający? Prośba o wybaczenie? A może pokorne poddanie się biegowi zdarzeń: oto Judasz mówi tym pocałunkiem: tak musi być, Mistrzu, taka jest moja rola. Tutaj nas obu zaprowadził boży plan. A jeśli Judasz wcale nie wierzy już w boży plan, jeśli czuje się zawiedziony, rozczarowany? Być może czuje, że oto został wykorzystany, do wypełnienia tej najtragiczniejszej powinności i pocałunek jest szyderstwem, wyrazem bezsilności.

Czy pojawił się w nim ludzki bunt? Pytanie, które tak często nam przychodzi na myśl: Dlaczego ja? Czy zapytał sam siebie: Dlaczego ja, a nie Mateusz? Był celnikiem, kochał bogactwo, jego zdrada, chwilowa słabość byłaby przecież o wiele łatwiejsza do przyjęcia, może nawet trochę usprawiedliwiona? Czemu ja, a nie on?!

I nie wiem przecież, nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań, nie wiem, co myślał Judasz, nie wiem, kim był w swoich oczach, kim był w oczach Boga. Ale jest Judasz na pewno człowiekiem z krwi i kości: w tym rozdarciu, tragizmie, słabości. I może dlatego właśnie jest taki ważny, jako postać, choć tak bardzo pozostaje w cieniu innych.

A przecież bez tej zdrady nie byłoby blasku zmartwychwstania w niedzielny poranek. Nie zatriumfowałoby życie nad śmiercią. I może jest w tym jakiś przewrotny sens: Czasem do zwycięstwa potrzeba także zdrady.

1 komentarz:

  1. Ja na to patrzę w trochę inny sposób. Zaznaczam od razu, że sam nie wierzę w przeznaczenie.
    Judasz wbrew pozorom jest właśnie koronnym przykładem tego jak beznadziejnie posługujemy się wolną wolą.

    Tak było od samego początku - od Adama i Ewy. Ludzie uważają, że Bóg skazał prarodziców na wygnanie z raju dając im wolną wolę i jednocześnie zakazując jednej rzeczy. Bo skoro człowiek może zjeść owoc z drzewa poznania dobra i zła, to musi to zrobić, prawda? Jest dokładnie na odwrót. Bóg do teraz daje nam ograniczenia za pośrednictwem nauki Kościoła. Czy to znaczy, że nie chce, żebyśmy korzystali z wolnej woli?

    Mnóstwo ludzi rozumie to bardzo opacznie. Rozmawiałem na ten temat już z kilkoma znajomymi i za każdym razem powalało mnie ich rozumowanie.
    "Wcale nie mamy wolnej woli, bo Kościół(Bóg) zakazuje nam tego, tego i tego...", "Bóg jest sadystą i hipokrytą, bo daje nam przyjemność z seksu, a potem na różne wymyślne sposoby każe nam korzystanie z tej przyjemności ograniczać".

    No dobra. Czy to wszystko oznacza, że człowiek NIE MOŻE robić tego, czego Bóg zakazuje? Nie może zabić innego człowieka? Nie może pójść na dziwki? Oczywiście, że może. Właśnie na tym polega wolna wola. Mógłbym teraz wstać od kompa, wziąć nóż i zaszlachtować brata, który przeszkadza mi w pisaniu tego posta. GDYBYM CHCIAŁ. Ale nie chcę. Bo wolna wola nie polega na tym, żeby robić wszystko, co człowiek MOŻE zrobić. Polega na tym, że człowiek MOŻE robić wszystko co CHCE robić.

    Teraz zanurkujmy (pierwszy raz od niepamiętnych czasów używam tego słowa w kontekście niezwiązanym z hiszpańską piłką nożną) głębiej w semantykę. Możemy robić wszystko co chcemy zrobić - to jest oczywiste. Nie dotyczy to, rzecz jasna, rzeczy niezgodnych z prawami fizyki.
    Czy POWINNIŚMY robić wszystko co chcemy? Nie powinniśmy - i tu dopiero wkraczają ograniczenia narzucane przez Boga/Kościół. Pytanie brzmi: "Co jest dla mnie ważniejsze - przynależność do Boga (a więc podporządkowanie się jego zasadom), czy kompletny brak ograniczeń (mam dzisiaj ochotę na rudą prostytutkę)?". Oczywiście nie twierdzę, że TRZEBA się podporządkować Bogu, żeby być dobrym. To jest temat na osobny wywód

    Więc wracając do Judasza - on musiał sobie odpowiedzieć na to samo pytanie. Bóg nie wybrał go do jego roli w tym sensie, że nakazał mu/zmusił go do zdrady Jezusa. Wybrał go, bo przejrzał na wylot jego serce i wiedział, że dobra doczesne będą dla niego ważniejsze niż obietnica życia wiecznego.

    Czy więc Judasz nie miał wyboru skoro Bóg już wcześniej wiedział, że ten zdradzi? Pozwolę sobie pominąć część teologiczną, czyli to, że dla Boga czas nie istnieje i nie jesteśmy w stanie pojąć jak nasza historia wygląda z Jego perspektywy - jak powiedział jeden z największych współczesnych filozofów ateizmu - "Ludzie się nie zmieniają. Chcą się zmienić. Próbują. Ale nie mogą."

    Judasz miał wybór. Tak samo jak ma go każdy z nas. Jednak jakimś sposobem mnóstwo ludzi nadal podejmuje złe decyzje. I - jak można wyczytać w mojej ostatniej notce - nie trzeba być Bogiem, żeby przewidywać ich zachowanie.

    OdpowiedzUsuń